środa, 23 lipca 2025

Lunch à la Nina Wähä

Gdy kończą, Lou bierze talerz jedną ręką i wychodzi na zewnątrz, ja idę za nią. Sięga do baru po butelkę evian dla siebie i colę zero dla mnie. Piję duszkiem, a ona patrzy, jak przełykam. Na jej talerzu leżą starannie ułożone kopczyki jedzenia. Rozpoznaję kawałek kurczaka, polany czymś błyszczącym szpinak i jeszcze jakieś warzywa, ale już nie wiem jakie. Lou nie je.

– Poprosiłam, żeby przygotowała ci brunch.

– Okej, to miło, ale na prawdę nie było trzeba, przecież sama mogłam wziąć coś sobie z lodówki.

Pochyla się i kładzie dłoń na mojej dłoni.

– Ona dostaje od Renauda cholernie dużo kasy, więc równie dobrze może trochę popracować.

[…]


czwartek, 17 lipca 2025

Babetta

Bohaterki Babetty znają się od czasów szkoły i uważają za przyjaciółki, ale ich znajomość trudno uznać za przyjaźń. To relacja oparta na osobliwej zależności, gdzie jedna strona obdarza swoją obecnością i ograniczoną uwagą wyłącznie z nagłej potrzeby, a druga chętnie służy pomocą i czasem. Katja w zasadzie zawsze pozostaje w gotowości, by – jak mówi – znów wcielić się w swoją rolę, czyli drugoplanową w życiu Lou. Słowo „rola” jest tu jak najbardziej zasadne: obie panie marzyły o zawodzie aktorki, ale tylko Lou się powiodło.

czwartek, 10 lipca 2025

Otwarte wody

Trzymasz się w ryzach, dopóki pociąg nie odjedzie, dopóki nie zejdziesz chwiejnym krokiem z peronu. Zupełnie jakby to lato było jedną długą nocą, która właśnie się skończyła. Jakbyście oboje zanurkowali na otwartym morzu, ale wynurzyli się całkiem gdzie indziej. Jakbyście stworzyli więź tylko po to, żeby ją złamać, zerwać. Czujesz ból, którego nie znasz, i nie wiesz, jak go nazwać. Czujesz lęk. Ale przecież wiedziałeś, w co się pakujesz. Jeśli kochasz, to płyniesz i jednocześnie toniesz. […]

Lubię powieści zwięzłe, epizodyczne, o nielinearnej fabule, bardzo lubię też nieszablonowe zabiegi stylistyczne, niestety w przypadku Caleba Azumaha Nelsona nie zadziałały. Całość opowiedziana jest w drugiej osobie liczby pojedynczej, co nieźle brzmi w oryginale, jednak w języku polskim drażni. Jeszcze gorzej wypada opis emocji i refleksji narratora – tkliwość przechodzi w ckliwość, poetyckość często zahacza o kicz. Sama historia miłości (?) zresztą też mnie nie przekonała.

czwartek, 3 lipca 2025

Godzina smoły

Za każdym razem w czasie upałów przypomina mi się ten oto fragment:

Gdy ojciec i pan Trąba postanowili zabić I sekretarza Władysława Gomułkę, panowały niepodzielne upały, ziemia trzeszczała w szwach, rozpoczynała się udręka mojej młodości.

Morfinistki mieszkały na strychu i nie było sposobu, aby nimi zawładnąć. Skrzypiały schody, wpierw nadciągały  awangardy zapachów, potem same zapachy, masło kakaowe i coś jeszcze, czego nie umiałem rozpoznać, a co musiało być zapachem morfiny i niepowściągliwości. Każdego ranka – tak jak wszyscy – szły się opalać. Zabierały ze sobą koszyki z jedzeniem, napoje, nadmuchiwane materace, parasole słoneczne, kostiumy kąpielowe. Nie różniły się od nas – ziemian? Ależ wręcz przeciwnie. Różniły się radykalnie. Wszyscy szli na plażę z prawdziwego zdarzenia, zmierzali w kierunku pełnego blasku, trawiastych brzegów, szemrzącego nurtu. One zaś w przeciwną stronę, w głąb najgłębszej gęstwiny, ku sercu suszy, wprost ku zapalnikom jeszcze nieruchomej maszynerii pożaru. Mówiąc po ludzku, wszyscy szli na basen albo nad Wisłę, one zaś do lasów na Bawolej Górze.

 – Nic dziwnego w gruncie rzeczy – pan Trąba jadowicie zacierał ręce – nic dziwnego w gruncie rzeczy; wiadomo, że Książę Ciemności świetnie się czuje w lipcowe upały w dusznych zagajnikach. Wiadomo, że przepada za godziną smoły: dwunastą w południe. Wiadomo... Wiadomo... Wiadomo...  […]

Jerzy Pilch, Tysiąc spokojnych miast, Wydawnictwo Literackie 2016

 


 

poniedziałek, 30 czerwca 2025

Dar

Czesław Miłosz

Dzień taki szczęśliwy,
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem, kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu.
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.

(Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, 1971)